Forum Tawerna Ostrzy Strona Główna  
 FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 Tu i tam Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Prof. Wiesław
Mieszczanin



Dołączył: 11 Lut 2006
Posty: 21 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 17:06, 12 Lut 2006 Powrót do góry

„W moim sercu zabrzmiał głos, który dawał wyraźny sprzeciw temu, co me oczy widziały, temu, w co uszy nie wierzyły. Dźwięk krzyku, który przeszywał mnie coraz bardziej z każdą chwilą spędzoną na tym polu mordu, był przerażający. Widząc wokoło tylko śmierć i ból myślałem tylko, co może stać się ze mną i z mą ukochaną rodziną. Wtedy na mej twarzy, twarzy młodzieńca pojawiła się krew, czerwona krew moich najbliższych osób, które nadawały sens memu życiu. Teraz myślałem tylko o celu, celu, który chcę sobie obrać. Znaleźć drogę życiową, którą będę szedł …”

Napisawszy trzy ostatnie kropki w swojej księdze, młody najemnik, którego skóra, widocznie wyniszczona przez długie podróże, które każdego dnia przebywał, zamknął mały, prywatny pamiętnik, który mu towarzyszył do czasu tragedii w jego mieście, dramatu, który porwał za sobą jego rodzinę, podporę jego życia, fundament bytu. Jego zielone oczy świeciły się, niczym słońce na krystalicznym niebie, usta wybladłe, które już od dłuższego czasu się nie otwierały i nie kierowały swych słów do żadnych uszu. Włosy długie, nie dbale spięte z tyłu grubym sznurem, ubranie, które składało się z starej, brązowej i zdewastowanej kamizelki, pod którą leżała na jego potężnym i atletycznym ciele koszulka, której prawdziwego, pierwotnego koloru nie można było poznać, gdyż nie jedną przygodę w swojej historii zapisała, było wyniszczone. Jego nogi pokrywały skórzane, rdzawe, wiązane po bokach, długie spodnie. Buty, które dostał od pewnego skąpego kupca, któremu poczynił przysługę, nie wyróżniały się niczym od obuwia zwykłego chłopa z pola.
Jego głowę przewierciły tysiące myśli na temat sensu jego dalszego życia, kiedy wpatrywał się na tytaniczne szczyty gór. Wybrał drogę, która wydawała mu się najrozsądniejsza, został człowiekiem, który żył tylko po to by zemścić się na tych, którzy wyrządzili to, co zmieniło jego życie na zawsze. Był samotny, nie miał nikogo, z kim mógłby się podzielić swoimi uczuciami. Kiedyś, kiedy był jeszcze dzieckiem, marzył o tym by zostać podróżnikiem, wyruszyć w drogę i nigdy nie powrócić do swej wioski, myślał, jakby to było wspaniale gdyby mierzył swe ostrza z gardłami najdziwniejszych i najpotężniejszych potworów. Los obdarował go tym, czym chciał, poniósł jednak za to bardzo wysoką cenę. Teraz jego myśli obróciły się w całkiem innym kierunku, chciał być zwykłym dzieckiem, który spędza czas wraz ze swoja rodziną. Jest jednak na to już za późno. Wiedział, że to tylko mrzonka. Teraz w jego chaotycznych jak najgorsza wojna myślach pojawiła się twarz wojownika, potężnego i mężnego wojownika, który od najmłodszych lat uczył posługiwać tego zamyślonego młodzieńca najróżniejszymi ostrzami. W jego głowie zabrzmiało słowo „Ojcze”, które już od wielu lat odbijało się głucho po zakamarkach jego duszy, niczym łza i smutku ból, gdy żegnał się wtedy ze swoją rodziną na zawsze.
Rozmyślając nad swym losem, musiał te wszystkie wspomnienia i marzenia odrzucić od siebie i swej zranionej już od dawna przez bieg wydarzeń duszy nie lękać, gdyż, najemnik jak to najemnik, miał na karku kolejne zlecenie. Tym razem nie było ono jednak takie ciężkie jak poprzednie usługi. Należało odbić dwóch jeńców z rąk bandy pół ogrów. Wbrew pozorom dla młodzieńca była to lekkie zadanie, lekkie w porównaniu z innymi zleceniami, jakie dostawał. Przykładem ciężkiej misji, którą dobrze zapamiętał i wyrył w swej historii najemnik, było powstrzymanie trzech kapłanów przed zabiciem jednego ze szlachciców z Ammatti, kraju położonego na zachodzie od krainy Malkhut, w której urodził się, mieszkał i przebywał teraz młody wojownik. Wspominając tą walkę, chłopak podwinął nogawkę od spodni odsłonił głęboką niczym jama niedźwiedzia górskiego ranę, która właśnie tamtego dnia pojawiła się na jego ciele. Zwój, który użył jeden z kapłanów, wywołał wielkiego i silnego, podobnego do węża i poruszającego się tak jak on, stwora, przez którego właśnie obrażenie pojawiło się na nodze młodzieńca. To zdarzenie było również przykładem tego, że czasem musiał stawić się po złej stronie, ciemnej lewicy. Szlachcic ten sam wywołał na siebie gniew kapłanów przez nie dotrzymanie z nimi umowy. Kellodivo Matoyoni, bo tak nazywano tego szlachcica, dał najemnikowi znacznie głębiej sięgnąć w swą sakiewkę niż kapłani, dlatego właśnie ich magiczne gardła spotkały się z mieczami młodego, lecz doświadczonego mężczyzny. Gdyby było inaczej, zapewne przeznaczenie ostrzy najemnika skierowałoby się stroną śmierci w kierunku Kellovidoa. W głębi duszy i serca ten młodzieniec chciał stawić się po stronię tych nieszczęsnych kapłanów, nie wiele jednak by z tego miał, a musiał przecież przetrwać, do czego nie zbędne było złoto.
Pomyślał jednak, że nie ma czasu na wspominanie dawnych zleceń, teraz musiał obmyślić projekt, projekt do swojej nowej misji. Ten, który powierzył to zadanie najemnikowi, obiecał całe 2500 sztuk złota, prawdziwego złota, jedno jest pewne, lekka i opłacalna praca, to było w tej chwili najważniejsze dla młodzieńca. Uwielbiał takie zlecenia.
Za horyzontem szybko skryło się słońce, tak jak miecze najemnika w pochwach, które były w każdej chwili gotowe do użycia. Obmyśliwszy plan, udał się w krainę snu, z jednej strony jednak był cały czas czujny.
Jego sen przerwał podejrzany pisk zza krzaków. Bez zastanowienia wstał ze swojego starego i brudnego koca, na którym odpoczywał każdej nocy i wyjął ze swych pochew krótkie miecze, pięknie zdobione, których rękojeści splatały ze sobą złoto i srebro z prawdziwego zdarzenia. Były to miecze, którymi posługiwał się jego ojciec, mocny i silny wojownik, który jednak dużą zręcznością się nie wykazywał. Młodzieniec zastanawiał się wiele razy, po co jego ojcu dwa krótkie miecze, skoro jego dłonie bez problemu mogły dzierżyć doskonale wykuty miecz oburęczny. Za każdym razem przypominał sobie jednak, że te miecze należały kiedyś do jego rodziciela, a zarazem mistrza, który go trenował na przedniego wojownika. Powiadał, że to właśnie sentyment trzyma go przy tych ostrzach i, że to właśnie z nimi w rękach czuje się najlepiej. Teraz jednak nie było czasu na zastanawianie się. Młody wojownik zbliżał się bezszelestnie do zarośli, zza których wydobywał się dźwięk. Odsłonił swymi zwinnymi dłońmi cicho liście krzaka, który był o kilka głów większy od niego, ujrzał wtedy dwa wielkie ptaki. Słyszał i uczył się o nich. Pochodziły one z gatunku zwanego Archaeopteryx, bardzo rzadkiego, którego tylko niektóre istoty zdołały ujrzeć. Rasa tych ptaków była bardzo groźna, nie tylko dla innych gatunków, lecz także dla swych pobratymców. A ci dwaj przedstawiciele byli właśnie tego dowodem. Zacięta i harmonijna walka między nimi zachwyciła młodego najemnika, który pierwszy raz na oczy widział te istoty. Ze swoich nauk na ich temat nauczył się, aby nie zbliżać się do Archaeopteryxów, dlatego właśnie, stojąc zza gałęzi krzewu nie ruszył się ani o krok w stronę pojedynku. Wiedział, czym mogło to się skończyć. Żółty, ostry niczym niezauważalny nóż w ciemną noc dziób, wbiłby się w ciało człowieka bez problemu, tułów nie różnił się zbytnio od tułowia zjadacza chleba, za to ręce i nogi zakończone ostrymi pazurami, które nie jedno ostrze przewyższyłoby swą mocą. Dolne koniczyny umięśnione i potężne, ręce za to cienkie niczym gałąź krzewu, na którym leżała dłoń zachwyconego młodzieńca. „Ząb w ząb ten sam wizerunek, którego uczył mnie ojciec” – rzekł w myślach chłopak. Widząc ciągłą wymianę ciosów, młodzieniec ocenił, że jego umiejętności, które dzierżył po ojcu i te, których nauczył się w czasie podróży nie dorównałyby sile i gracji ciosów żadnego z Archaeopteryxów. Wolał odejść i nie przebywać w pobliżu tych nikczemnych stworzeń. Schował do pochew z powrotem swe krótkie miecze i udał się w stronę swego miejsca pobytu, które można nazwać „małym obozem”.
Zabrawszy wszystko udał się na poszukiwanie innego miejsca, gdzie mógłby się zatrzymać. Nie mógł jednak zbyt daleko się udać, gdyż jutro, punktualnie w południe, kiedy słońce będzie najbardziej ogrzewało czoła ras na ziemi, ma odbić jeńców porwanych przez pół ogrów, którzy przebywali kawałek za strumieniem, przy którym podążał samotny najemnik. Znalazłszy miejsce gdzie może się zatrzymać, narzucił natychmiast na siebie koc, aby się rozgrzać. Noc zapowiadała się na naprawdę zimną i wietrzną. Nie było by w tym nic złego gdyby nie to, że młodzieniec nie mógł rozpalić ognia, gdyż wtedy prawdopodobnie ci, od których miał odbić jeńców, odkryliby, że są śledzeni. Musiał jednak przetrwać. Nie raz w podróży trafiały się gorsze warunki. Jednak nawet zimny niczym szczyt gór w środku zimy wiatr nie przeszkodził podróżnikowi w przyjemnym i ciepłym śnie.

- Nie ! – najemnik obudziwszy się z deszczem potu na jego zmęczonym czole i z przerażeniem w oczach krzyknął. Nie pamiętał swego snu, domyślił się jednak, że miał pewnie on związek z jego wspomnieniami. Wstał natychmiastowo, gdyż nie miał czasu na bezczynne odpoczywanie. Nad drugim brzegiem jeziora zauważył poruszającą się postać. Nie było wątpliwości. Był to pół ogr, pytanie, co robi też od razu znalazło swoją odpowiedź. Potwór łowił ryby, widocznie jeszcze jego banda nie zakosztowała porannego posiłku. Na samą myśl o śniadaniu, najemnikowi z ust pociekła ślina. Nie jadł od wczorajszego poranka, wszystkie zapasy żywnościowe leżały już wygodnie w brzuchu młodzieńca. Rozproszywszy szybko myśli o pysznych i smakowitych posiłkach, najemnik od razu wkroczył do akcji. W ciągu kilku sekund plan odbicia jeńców uległ całkowitej zmianie. Młody wojownik bardzo zręcznie i błyskawicznie niczym ruda wiewiórka wskoczył na drzewo, które stało kilka metrów od jeziora. O mało, co pół ogr tego nie zauważył. Najemnik westchnął ze szczęścia, że tak się nie stało. Stwór, który widocznie skończył swoje łowy ryb na śniadanie, wraz z workiem przyszłego posiłku odwrócił się w przeciwną stronę od jeziora i zaczął podążać widocznie do miejsca gdzie banda z więźniami rozbiła swój obóz. Bezszelestnie i z prędkością światła, najemnik skacząc z drzewa i odbiwszy się od jednego brzegu, przeskoczył na drugą stronę jeziora. Z pozoru jednak szczęście uśmiechnęło się do pół ogra. Młody najemnik, lądując już przy drugim brzegu, zahaczył lekko palcami u stóp wodę w jeziorze. Stwór nie był głupi (jeżeli chodzi o tą sprawę), wiedział, że jest przez kogoś śledzony i, że ktoś szykuje się do ataku na niego. Odwrócił się i spojrzawszy na brzeg jeziora nie zauważył nikogo, lecz odpiął od swego skórzanego pasa topór, który bez problemu mógł zmiażdżyć głowę młodzieńcowi. Kiedy odpinał topór nie zauważył, że wprost z drzewa leci na niego jakaś osoba. Nie zdążył się nawet zdziwić, gdyż obie strony jego głowy spotkały się z rękojeściami mieczy najemnika. Pół ogr stracił przytomność po tak mocnym ciosie i upadł na ziemię. Ostrza najemnika zatopiły się w brzuchu stwora, który właśnie w tym momencie zniknął z tej strony rzeczywistości i pogrążył się w wiecznym mroku. Młody wojownik był niemiłosierny w swych zleceniach, tak, więc nie było tu miejsca na litość i skruchę.
Następne kilka godzin spędził na drzewie z bardzo szerokim i zniszczonym pniem. Wiedział, że drzewo miało swoje lata. W głębi duszy ten najemnik był cały czas dzieckiem, tym zwykłym dzieckiem, które lubiło zwracać uwagę na szczegóły.
- Blöde halb ogr, Holzschuhe hierhin! Wo du du bist?! – rozległ się krzyk w okolicy, w której przebywał młodzieniec. Jedno tylko słowo z tego krzyku zrozumiał, a mianowicie ogr, jednak nawet po tym jednym słowie mógł się domyślić, że to ktoś z bandy tego, który pożegnał się na zawsze ze światłem słońca. Postać, który zbliżała się do miejsca, gdzie leżał martwy pół ogr wyglądała jednak inaczej. Była tego samego wzrostu, co najemnik i wcale nie przypominała stwora, którego pokonał młodzieniec.
- Człowiek? – wygarnął z swych ust najemnik tak cicho, że nawet gdyby ktoś stał koło niego by tego słowa nie usłyszał. Gdy ta tajemnicza postać była coraz bliżej, młodemu wojownikowi coraz bardziej biło serce. Czuł, że z tym wrogiem nie pójdzie mu tak łatwo i prosto jak z poprzednim. Sztylet i szata z kapturem może oznaczać tylko jedno.
- Mag – to słowo młodzieńca zdradziło.
- Lieb zu unsselber umbringen ... nur neugierig wem ... – powiedział mag w nieznanym dla najemnika języku - ... ciekawe komu ... – dokończył swą wypowiedź w języku, który młodzieniec znał bardzo dobrze. Wspólny ludzki język mógł oznaczać tylko jedno, jego przypuszczenia, co do rasy tajemniczej postaci były poprawne. Zdezorientowany chłopak nie zauważył, że ręce i usta tajemniczego maga poruszają się tworząc harmonijną całość. Pierwszy raz w życiu najemnik nie był pewny swego planu. Wszystko nie potoczyło się po jego myśli. Młodzieńcowi zabrakło pomysłów, a to było dla niego najstraszniejsze. Mag wyczarował strzałę, która szybko skierowała się w stronę najemnika na drzewie i spotkała się z jego ramionem. Przenikliwy i zimny ból zmusił go do ucieczki.
Leżąc z raną na ramieniu młody najemnik rozmyślał, dlaczego mag go nie zabił, przecież bez problemu by to zrobił. Tajemniczy człowiek nie raczył nawet gonić młodzieńca. Ale to nie było teraz najważniejsze. Wiedział, że ta misja, która z pozoru zdawała się łatwą, okazała się wielkim i mocnym orzechem do zgryzienia.
Najemnik zdjął zniszczoną kamizelkę i koszulkę. Widział, że to ubranie do niczego się już nie nadawało. Rzucił swoje ubranie na ziemię.
Wszyscy zawsze dziwili się, dlaczego młodzieniec nie nosi żadnej zbroi, on zaś nie nosił pancerza gdyż ograniczał jego ruchy i zręczność. Uważał, że zbroja na jego ciele jest zbędna. Ludziom nasuwało się następne pytanie na ten temat, „Dlaczego więc nie zamówisz sobie u Cloneya zbroi z Amattianu?”. Tak, ten materiał nadawał się jak ulał do potrzeb najemnika, gdyż pancerz zrobiony z Amattianu doskonale przystosowywał się do ruchów ciała, uginając się razem z nim. To tworzywo, jak sama nazwa wskazuje, jest dostępne tylko w Ammatti. Znów powróciła do myśli najemnika ta nie przyjemna przygoda z kapłanami. Z Malkhut do tej krainy da się tylko dostać poprzez Morze Mroczne, gdyż Ammatti leży na innej wyspie. Dlatego też Amattian w Malkhut jest osiągalny tylko w porcie Insimilion, który znajduje się na południowym wschodzie tej krainy. Rzadko jednak sprowadzano ten materiał, gdyż nie liczni mogli pozwolić sobie na to wyjątkowo drogie tworzywo. Do tych nie licznych zaliczał się również młody najemnik.
Wymawiając imię Cloney, ludzie mieli na myśli najlepszego kowala z Malkhut, który jako jedyny potrafił w tej krainie zrobić zbroję z Amattianu, a jak wiadomo, ta usługa również miała nie lada cenę. To jednak najmniej przejmowało młodego wojownika.
Na rozważanie nad nowym pancerzem miał jednak jeszcze dużo czasu.
Najemnik przysiadł i spojrzał się jeszcze raz swymi zmęczonymi oczyma na miejsce, gdzie stoczył walkę z magiem. W sumie walką tego nie można było nazwać.
Wstał jednak szybko i zostawiając wszystko za sobą, tak szybko, że nie zauważył, że od jego pasa odpięła się w pochwa, w której umieszczony był jeden z jego zaufanych mieczy. Nie był wtedy świadomy, że może go już nigdy nie zobaczyć. Pewne ręce już po niego sięgały.
Najemnik biegnąc już około kilometr przed swymi oczyma nie widział przez cały czas nic. Szukał obozu bandytów, żeby móc dłużej zaobserwować i odgadnąć ich plany. Jego nadzieja wymierała z każdym metrem. Domyślił się, że mag wraz z pół ogrami wyruszyli dalej wraz ze swymi jeńcami.
Gdy już miał wracać zauważył niedaleko przed sobą stertę spalonego drewna. Nawet najgłupszy troll domyśliłby się, że ten stos służył nie dawno komuś za ognisko. Ciepło, które jeszcze emanowało z byłego epicentrum, upewniło najemnika, że jeszcze kilka godzin temu ktoś tu przebywał, a ten iks był zapewne magiem wraz ze swoją bandą głupich pół ogrów. Jego prosty wniosek potwierdził się jeszcze bardziej, gdy tuż obok drzewa, z gatunku Gaoi, czyli wysokich drzew z szerokim pniem, jak przypuszczał młodzieniec, zobaczył zabitego pół ogra. Wyglądało to bez sprzecznie na celowe morderstwo. Najemnik nie mógł nawet zobaczy grymasu na twarzy pół ogra, gdyż pozbyto go głowy. Dużo nie stracił i tak jego gatunek zazwyczaj intensywnie i często nie używał głowy.
Krew, która spływała po ciele stwora wyglądała i pachniała jeszcze na dość świeżą. Jedno było pewne, ból i śmierć pół ogra nastąpiła niedawno. Czerwony płyn potwora okazał się jednak kluczem do drzwi, które kierowały do tropu bandy.
Wszystko wskazywało, że nikczemnicy, którzy porwali jeńców, udali się na zachód, w kierunku Talobdar, tam gdzie najemnik dostał właśnie to zlecenie, a mówiła o tym odciśnięta podeszwa buta, widocznie oblana krwią pół ogra, która była ustawiona właśnie w tą stronę.
Najemnik natychmiastowo podjął decyzję.
Gdy wrócił się do swojego małego obozu, który niedawno rozbił i zabrał stamtąd wszystkie swoje niezbędne rzeczy, aby wyruszyć w dalszą drogę, tropem bandytów. Jego krok jednak coś przerwało.
- Mächtigkeit! – rzekł głośno młodzieniec zauważywszy, że jedno z jego zaufanych ostrzy wręczonych najemnikowi przez jego ojca znikło. Szukając miecza w desperacji, młody wojownik całkowicie zapomniał o swoich zamiarach. Po kilku godzinach szukania nie było jednak żadnych rezultatów.
- Zapewne me ostrze jest już w parszywej gębie, któregoś z okolicznych potworów – oznajmił sam sobie najemnik i uznał poszukiwania swego miecza za zbędne i bezsensowne. Pomyślał, że już na pewno nigdy nie zobaczy swego ostrza, czy na pewno?
Z jednym mieczem przy pasie wyruszył tropem maga i pół ogrów.
Słońce szykowało się już na sen, a za niedługo księżyc zacznie swoją podróż po mrocznym niebie. Najemnik, który po kilku godzinach podróży był zmęczony, lecz nie ugięty, wiedział, że nadejście nocy oznacza odpoczynek. Uważał, że banda zatrzymała się kilka godzin przed nim rozbijając obóz, by odsapnąć. On jednak nie miał na to czasu, był, a przynajmniej tak uważał, niedaleko nich...



Rozdział I - Pościg

Podążając cały czas nie myślał o zmęczonym organizmie, który zdecydowanie dosyć się już namęczył, miał nadzieję, że niedługo dotrze do celu. Ale jak to mówią ludzie: „nadzieja zawsze umiera ostatnia” lub „nadzieja matką głupich”, on jednak całe swoje życie opierał na niej. Nic innego mu nie pozostało, omijając wspomnienia. To, co uważał za swojego boga, czyli serce, podpowiadało mu, że jeżeli naprawdę uwierzy się w nadzieję, to cel będzie coraz bliżej. Być może dla młodego najemnika słowo nadzieja oznaczało, co innego niż dla reszty świata. Dla niego nadzieja to nie było czekanie aż coś dobrego go spotka w życiu, nadzieja oznaczała jego waleczne serce, które dążyło bez wglądu na wszystko do celu, walka o lepszy byt. Na nadziei opierał swoje życie tak, więc ona była jego Bogiem, a Bóg był sercem. Serce podpowiadało mu żeby w nie samo uwierzył.
Gdy nogi i ręce odmawiały już posłuszeństwa a cały organizm nie był w stanie odpowiednio pracować, najemnik doszedł do wniosku, że będzie musiał się zatrzymać na odpoczynek.
Przed odpoczynkiem spotkało go jednak pewnie mniej przyjemne zdarzenie.
Kiedy już określił lokację miejsca, w którym będzie odpoczywał i podążał w stronę tego punktu, nie był świadomy, że właśnie jego stopa stanęła na terenie domeny pewnej istoty, a tym czasem zasadzki zastawione przez mieszkańca obszaru nie zawiodły.


***

Gdy młody najemnik otworzył oczy nie był niczego świadom, jedyne, co wiedział, to, to, że nastał poranek, a wielkie słońce święciło tak mocno w oczy niczym zionięcie smoka. Po chwili dopiero przypomniał sobie, kim jest i czego szukał w tym miejscu. Jedyne, czego nie był jeszcze świadom w tamtym momencie, to, to, że pewny sokoli wzrok kierował się wprost na niego. Szepcząc pod nosem pytania, które go dręczyły tamtej chwili, zorientował się, że nie jest sam. Odwróciwszy gałki oczne w stronę postaci, która siedziała przy nim, bez zastanowienia stanął na nogi i odskoczył przeciwnym kierunku do istoty.
- Kim jesteś i czego chcesz ? – zapytał się głośnym tonem najemnik tajemniczego stworzenia.
- Hm … nie spodziewałem się milszego powitania – rzekła postać z pod kaptura, który miała na głowię. Z początku młodzieńcowi wydawało się, że to był mag, lecz zbadawszy cały ubiór osoby doszedł do innego wniosku.
Jego ubranie składało się z krótkiego, purpurowego płaszcza z kapturem, sięgającego do środkowej części ud, zaś pod nim kolczuga, która musiała wyjść z pod rąk naprawdę dobrego kowala. Na nogach niczym niewyróżniające się skórzane spodnie, całkiem podobne do takich, jakich miał młody najemnik, buty natomiast wykonane z drogiego i wytrzymałego tworzywa. Przy czarnym pasie przypięta była pochwa z sztyletem, którego rękojeść była wykonana z czystego złota i przedstawiała żmiję.
- Drogo mnie kosztował. Po rękojeści możesz się domyślić, jakie ma właściwości.– rzekł zakapturzony mężczyzna, gdy zauważył, że wzrok najemnika skierowany jest na jego sztylet – Zapamiętaj również, że nigdy mnie jeszcze nie zawiódł – gdy osobnik dokończył swą wypowiedź, na jego twarzy pojawił się podstępny uśmiech, którego jednak nie mógł dostrzec najemnik, gdyż kaptur zasłaniał całą twarz zagadkowej istoty.
Gdy sięgał do pochwy po swoje ostrze, zorientował się szybko, że ktoś odpiął mu pas.
- Tego szukasz ? – zapytał szyderczo mężczyzna podnosząc pas młodzieńca, który leżał koło niego – A może to też chcesz ? – zadął drugie drwiące z najemnika pytanie pokazując drugą ręką jego plecak, w którym trzymał wszystkie niezbędne do podróży rzeczy i …
- Pamiętnik też by się przydał, co ? – mężczyzna wydobywał ze swoich ust słowa kolejne drwiące z najemnika słowa. Młodzieniec leżał w dość niedobrym położeniu. W każdej chwili sztylet o jadzie najgorszej żmij mógł bez problemu przebyć się przez jego ciało, a to nie wróżyło dobrze.
Wpatrując się w trujące ostrze, które tajemnicza postać w swych niecnych rękach obracała, najemnik myślał nad planem odzyskania jego rzeczy i wydostania się z domeny tego mężczyzny jak najszybciej. Nic z tego. To położenie zmusiło go do poddania. Nie miał innego wyjścia, musiał się tej nie pogodzie poddać, podobnie jak … czyni to życie. Tak życie zjednoczone z losem płata figle i czasem postawia nas w takich sytuacjach, z których nie mamy innego wyjścia niż poddanie się. Wiele osób powie:, „ Jeżeli człowiek bardzo chce, to zawsze mu się uda”. Po części mogę się z tym zgodzić, drugą część poddam jednak polemizowaniu.
Ludzie, których dotknęła złość losu i życia, poddają się czasem temu, choć mają szansę na walkę i zwycięstwo. Ci, którzy tak robią, po prostu czynią z siebie ofiary i męczenników i czekają aż ktoś będzie żalił się nad nimi i robił wszystko, aby tylko im było dobrze. Życie to twarda skała i ciężka droga do przebycia. Nikt nie obiecał, że będzie łatwo. Byt to dążenie do celu, ale żeby ten cel osiągnąć trzeba naprawdę ciężko nad sobą i całym swoim życiem pracować.
Niektórzy bliźni jednak stracili całkowicie nadzieję. Na drodze życia, los stanął przed nimi, całkowicie bezbronnymi, z trującym nożem, który mógł w każdej chwili przeniknąć ich ciało i pozostawić martwych. Czasem właśnie tak bywa, ludzie zostają bez szans, czasem nawet bez celu i walki o zwycięstwo, bo i tak wiedzą, że ich bitwa z biegiem wydarzeniem będzie przegrana. Kwestia, „ Jeżeli człowiek bardzo chce, to zawsze mu się uda” nie będzie tutaj poprawna, tak samo jak nie będzie odpowiednia do położenia najemnika, który nie miał teraz szans walkę z tajemniczym mężczyzną, który wydawał się być teraz jego losem.
Waleczne serce, lub innymi słowy, nadzieja, albo też Bóg młodzieńca wymierał.
Co teraz robić ? Co dalej ? – takie i wiele innych pytań dręczyło głowę najemnika. Próbował on opracować jakiś plan ucieczki i odbicia z rąk mężczyzny jego rzeczy, lecz wszystkie pomysły szły na marne.
- Widzę młodzieńcze, że los nie obdarzył cię dobrem. Twoja przeszłość nie była zbytnio kolorowa. – rzekł zakapturzony mężczyzna po sekundzie ciszy, która powstała między nim a najemnikiem – Całkiem jak moja, tylko, że ja wybrałem inną drogę niż ty. Masz słaby charakter, a twoja słabość nie raz cię zdradzi, uwierz mi, zanim będzie za późno. Ludzie nie są istotami, którym można zaufać. – dokończył
- A co ty możesz o mnie wiedzieć ?! – krzyknąl gwałtownie młodzieniec, który wiedział, że mężczyzna mówi prawdę.
Był ufny. W słowa innych wierzył prawie bezgranicznie, a to nie jednego doprowadziło do zguby. Nie umiał nie zaufać i to właśnie było jego najgorszą cechą. Brał za słowo, a potem zostawał oszukiwany...

----

Jest to opowiadanie, które napisałem sobie dla treningu, aby nie wybic się z formy, więc nie myślcie, że to jakieś wielkie dzieło literatury. Kiedyś lubiłem pisać, teraz raczej nie, więc nie za szybko będziecie mogli przeczytać dalsza część tego opowiadania.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Son of Circus
Szlachcic



Dołączył: 05 Sty 2006
Posty: 410 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Dungeon

PostWysłany: Śro 21:16, 20 Gru 2006 Powrót do góry

Zbyt ubity tekst. A to negatywna cecha, można by rzec. Jak to mawiają, zaiste "oczojebna"...

Nie, raczej nie podoba mi się. Styl w miarę, ale takich opowiadań jest ducki i jeszcze trochę.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)