Forum Tawerna Ostrzy Strona Główna  
 FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 Karczma "Pod Szarym Krukiem" Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Chireadan
Mistrz Vatt'ghern Hanse



Dołączył: 12 Gru 2005
Posty: 139 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: hmm... odsyłam do Biblioteki :P

PostWysłany: Wto 15:17, 15 Sie 2006 Powrót do góry

Otaczał go szum wiatru rozcinanego skrzydłami. Anioł delektował się owym dźwiękiem. Musiał zaczerpnąć świeżego powietrza. I pomyśleć.
Uniósł się ponad chmury, delikatnie opadł na jedną z nich, po czym położył się na niej. Kochał te chwile, gdy okazywało się, że ludzkie ograniczenia go nie dotyczą.
Wypoczywał. Po chwili przemówił. Nie było to skierowane do nikogo konkretnego. Któż mógłby go usłyszeć?
- Miyumi. Widziałem ją, czuje się bezkarna. Ciekawe, jak to się stanie tym razem... Wiem do czego zmierza, jest zła. Nie... Nie jest, to nie tak. Jest posłańcem. Czyim? To zbyt proste. Wiem to... tylko czemu budzi to mój niepokój. Może dziewczyna ma racje? Może jej Bogini...
- NIE! - wykrzyknął nagle
- Tak być nie może - kontynuował spokojnie - musi być inny sposób. To nie przypadek. Ona tu jest, ale nie tylko ona. Ja też. Znowu. Tak... Mój obowiązek. Moja praca...
- Muszę ją powstrzymać - zdecydował.
Anioł nie wiedział jak dużo czasu spędził w chmurach. Odczuwał jednak jakiś dziwny lęk. Rozejrzał się. Zlustrował wzrokiem wszechogarniający go błękit. Mimo, iż nie dostrzegł nic niepokojącego bał się. Rozpostarł skrzydła. Zleciał niżej. Jego oczom ukazało się miasto. Ruina. Jednakże widział żywą część. Podgrodzie. Dopiero po chwili jego umysł zarejestrował nadmiar dymu. Krzyknął przerażony. Na miejscu Karczmy zobaczył pogorzelisko, w powietrzu widział jeszcze dym. Wleciał w niego bez zastanowienia. Czuł moc. Wielką. Wiedział, że nie jest to zwykły ogień. Wiedział też czyja to sprawka.
Zanurkował w stronę budynków. Wylądował, po czym puścił się pędem w stronę domu, o którym wiedział, że jest siedzibą lekarzy. Jego osmolone skrzydła pięknie kontrastowały z nieskazitelnie białą szatą...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Chireadan dnia Śro 0:04, 23 Sie 2006, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Melvin
Szlachcic, Członek Rady



Dołączył: 21 Maj 2006
Posty: 412 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: from Your nightmare

PostWysłany: Sob 20:17, 19 Sie 2006 Powrót do góry

Wychodząc z budynku, gdzie medycy nieudolnie starali się opatrzeć oparzenia, zmrozyl oczy kiedy promienie południowego słońca udezyly go w twaz. Kiedy wreszcie staną na bruku ulicy podniosł głowę i rozejzal się po okolicy. Na ulicach było sporo ludzi. Wiele osob nosiło slady wczorajszego pozaru. Poczerniałe od dymu twaze, osmolone ubrania i czesto słyszany, ciezki kaszel dobitnie o tym swiadczyły. W powietrzu unosił się zapach spalonego drewna. W ludzkim potoku nie wyławiał zadnych znajomych twazy, co jednak go nie dziwiło, poniewaz byl dopiero trzeci raz w tym miescie, a ludzie ktorych znał nie zwykli bez powodu włuczyc sie po ulicach.
Obejzawszy się nie zobaczył za soba Agherazara. Pewnie został jeszcze w srodku. Medycy nie chcieli zadnej zapłaty. Prawie sie wzroszył. Jednak pamietają.
Oparł sie o sciane budynku i podniosł twaz do słonca jednoczesnie odgarniając włosy z twazy. Lekarze kazali mu wypoczywac przez trzy dni i nie przemeczac sie, poniewaz moze to zniweczyc skutki leczenia. Miał jednak wiele do zrobienia.
Jego wzrok zatrzymał sie na dziwnej postaci. Odziana w szary płaszcz stała w miescu i, tak jak on przed chwila, rozgladala sie. Kiedy spojzala w jego kierunku, zatrzymala na chwile glowę po czym podniosła do ust jabłko. "Kolejny poszukiwacz przygod" - pomyślał. Po chwili postac właczyła sie w korowod ludzi i znikła mu z oczu - "Ale sie tego ostatnio namnozylo. Zamiast spokojnie siedziec w domu lataja i wplątuja sie w kłopoty. Prawie tak jak ja ..."
Usłyszał dzwiek otwieranych drzwi i odwrociwszy głowę zobaczył Agherazara stojącego w drzwiach kamienicy.
- No nareszcie. Myslalem ze sie zgubiłeś. Niewiem jak ty, ale ja udaje sie wlasnie do mojego znajomego, mieszkajacego w polnocnej czesci miasta. Jest kapłanem, a ja mam do niego kilka pytań. Jesli chcesz mozesz mi towazyszyc - odszedł od sciany i przedzierając sie przez tłum przeszedł na drugą strone ulicy. Studnia. Przypomniał sobie ze w tym miejscu wlasnie stał poszukiwacz przygod, wczesniej przez niego dostrzezony. Podniosł z ziemi wiadro i opuscił je w glebine studni. Kiedy poczuł ze wiadro zanuzylo sie w wodzie zaczał krecic korba i wyciagac wiadro. Do jego nosa doszedł dziwny zapach, ktory nasilał sie z kazdym zakreceniem korby. Kiedy wreszcie wiadro ukazało się w zaiegu ręki smrod buchnął, wyciskajaca z oczu łzy, falą. Kiedy złapał sie rekami za nos i odskoczył od studni wiadro ponownie wpadło w do studni, wydajac nieprzyjemne plasniecie w momecie spodkania z woda.
- Chodźmy jednak do tego kapłana teraz. Napije się potem. Zaczyna mi sie tu mniej podobac - powiedział, jakby bardziej do siebie, odchodząc z tłumem. Zatrzymał sie tylko na chwilę i obejzawszy sie lekko skinał głową na Agherazara, po czym zaczał sie przeciskac pomiedzy przechodzniami, klnac pod nosem.[/b]


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Agherazar
Mieszczanin



Dołączył: 18 Gru 2005
Posty: 188 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gospodarstwo na wschodzie

PostWysłany: Pon 20:52, 21 Sie 2006 Powrót do góry

Gdy kapłan w końcu po wielu trudach orzekł, że to już koniec wstał i zebrał swój sprzęt. Medyk dodał jeszcze, że nie może się narażać na duży wysiłek fizyczny. Skinął głową do kapłana i pozbierawszy się opuścił pokój dziękując z pół uśmiechem na twarzy. Rozejrzał się. Sala trochę się przerzedziła, ale nadal było pełno osób poszkodowanych przez pożar. Nigdzie jednak nie zauważył Melvina. Skierował się w stronę wyjścia. Ujrzał go stojącego opartego o ścianę przyglądającemu się komuś. Spojrzał w tamtą stronę i dojrzał ludzi z osmolonymi twarzami, kręcącymi się medykami i kilku "poszukiwaczy kłopotów".
- No nareszcie. Myślałem ze się zgubiłeś. Nie wiem jak ty, ale ja udaje się właśnie do mojego znajomego, mieszkającego w północnej części miasta. Jest kapłanem, a ja mam do niego kilka pytań. Jeśli chcesz możesz mi towarzyszyć - powiedział Melvin i ruszył w stronę studni. Ruszył za nim. Gdy ten zatrzymał się przy studni Agherazar spojrzał w stronę karczmy. Zgliszcza i ciała. Od razu miał przed oczami obraz wojny. Zniszczone miasta, ciała walające się na ulicach. Kobiety i mężczyźni, dorośli i dzieci, bogaci i biedni. Stanął mu przed oczami jeszcze jeden obraz. Obraz wioski zniszczonej jego przedostatnia wojna w życiu. Znów tam był. Szedł z obnażonym mieczem w ręku. Obok niego szło kilku żołnierzy. Zatrzymał się przed ruinami jednego z domów.
Z zamyślenia wyrwał go przeraźliwy smród, który dotarł do niego z wiadra wyciągniętego ze studni przez Melvina.
- Cholera jasna co to jest? - skrzywił twarz i spojrzał na przyjaciela
- Chodźmy jednak do tego kapłana teraz. Napije się potem. Zaczyna mi się tu mniej podobać - rzekł Melvin. Agherazar spojrzał w głąb studni i ruszył za nim. Patrzył na twarze mijających go ludzi. I znów to wspomnienie. Stał przed zniszczonym domem. Przed nim leżały dwa ciała. Padł na kolana a po policzkach spływały mu łzy. Nagle ktoś klepnął go w ramię. Spojrzał na żołnierza. Ten zaś pokazywał jakieś miejsce. Spojrzał tam. Przez ciało przeszedł mu dreszcz. Czując ogromny ciężar wstał i ruszył w stronę szubienic.
- Jesteśmy na miejscu - rzekł Melvin. Głos ten pozwolił mu wrócić do rzeczywistości. Agherazar spojrzał na budynek i wszedł do niego zaraz za przyjacielem.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Chireadan
Mistrz Vatt'ghern Hanse



Dołączył: 12 Gru 2005
Posty: 139 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: hmm... odsyłam do Biblioteki :P

PostWysłany: Śro 0:26, 23 Sie 2006 Powrót do góry

Anioł dopadł drzwi budynku, nie zwracając uwagi na otaczających go ludzi. Jego oczom ukazała się izba zajmowana przez ofiary pożaru. Natychmiast rzucił się na kolana i przyłożył dłonie do najbardziej poszkodowanego. Modlił się. Nie przejmował się innymi, którzy z niepokojem odsuwali się od niego, wbijając spojrzenia w smoliście czarne skrzydła.
Poparzenia stwardniały, spalona skóra zaczęła odchodzić od rany, po chwili złuszczyła się całkowicie. Po chwili krwawienie ustało, miejsce rany zajął strup, pozwalający mieć nadzieję na brak paskudnej blizny – efektu magicznego ognia. Ten wysiłek bardzo go zmęczył. Wiedział, że nie będzie w stanie pomóc wielu. Jednakże widząc jak żwawo się ruszają, zwiększając odległość między nim, a sobą, stwierdził, że ich stan nie może być zły. Nie zastanawiając się wyszedł na zewnątrz. Rozejrzał się. Nigdzie nie widział znajomych twarzy. Kątem oka dostrzegł niepokojące zjawisko, które prawdopodobnie powodowało powstawanie dużego kręgu otaczających go ludzi. Już wiedział czemu nie podchodzili. Ruszył w stronę studni. Czarne skrzydła łopotały pieszczone delikatnym podmuchem wiatru.
Gdy tylko dotarł do źródła wody spuścił wiadro. Wyciągając je myślał o pożarze i jego przyczynie. Cały jego umysł skoncentrowany był na próbie domyślenia się gdzie też podpalacz może być. Wyciągnął wiadro. Pogrążony w myślach, zaczął myć swe skrzydła. Jego zmysły całkowicie się wyłączyły, mimo iż patrzył, nie widział. Niewidzące oczy patrzyły dużo dalej niż wiadro.
Anioł wiedział, iż nikomu nie może wyjawić swych domysłów. Brak mu dowodów. Z zamyślenia wyrwał go węch, który powrócił do normalnego funkcjonowania. Chireadan spojrzał na wodę, następnie na swe skrzydła. Pierwszą myślą było dziękowanie Panu, że posłańcy są odporni na większość rzeczy. Druga sprawiła, że mieszkańcy, którzy przypatrywali się czarnoskrzydłemu aniołowi poznali wiele nowych wyrazów. Nie wszystkie rozumieli, jednakowoż ich brzmienie i intonacja wypowiadającego je demona utwierdziły ich w przekonaniu co do jego natury i zamiarów. Tłum zaczął się rozrzedzać...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Melvin
Szlachcic, Członek Rady



Dołączył: 21 Maj 2006
Posty: 412 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: from Your nightmare

PostWysłany: Czw 10:58, 31 Sie 2006 Powrót do góry

Budynek, przed ktorym sie zatrzymali, był niewielki w porownaniu ze stojącymi obok. Murowany ściany pokrwał biały tynk, duze okna we frontowej scianie wpuszczały do środka duzo swiatła a dach pokryty był czerwoną dachówką. Nie przypominał światyni, na dachu nie było zadnego religijnego znaku a scian nie ozdabiały zadne malowidła. Ogrodzenie wykonane było z drewnianych deseczek i mimo iz nie było przesadnie zdobione dobrze komponowało się z otoczeniem budynku.
Ulice były tutaj puste. Z zadka jakas osoba przechodziła brukowana drogą, ciekawie rozgladajac sie po budynkach stojących po obu stronach. Nie dobiegał tu zgiełk głownych ulic miasta. Nawet swąd spalonej karczmy, ktory mozna było czuc we wszystkich czesciach miasta, tutaj był ledwo zauwazalny.
Melvin otworzył bramkę jednym ruchem ręki i wszedl na przyciety trawnik. Skierował swoje kroki do drzwi budynku.
- Tutaj mieszka moj przyjaciel. Jest kapłanem Morra - Powiedział to tak jakby to miało wszystko tłumaczyć.
Drzwi wykonane były z ciemnego drzewa obitego miedzianymi płytami. Jedynym dziwnym elementem była podobizna kruka namalowana nad drzwiami.
- To znak Morra. Boga śmierci i snów. Patrona mojej profesji - dodał po chwili widząc pytający wzrok towazysza. Uśmiechną sie delikatnie widząc iz ten nie rozumie. Zastukal trzy razy w masywne drzwi. - Teraz pozostało nam tylko czekac


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Lan Mandragoran
Mieszczanin



Dołączył: 11 Sty 2006
Posty: 58 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Siedem Wież, Malkier

PostWysłany: Sob 17:46, 02 Wrz 2006 Powrót do góry

Miasto pogrążyło się w chaosie, wyglądało jakby ktoś wetknął kij w mrowisko. Większość mieszkańców wyszła na ulice, niewielu zostało w domach. I nic w tym dziwnego – płonąca w niecodzienny sposób karczma dostarczy plotek na wiele wiele lat, będzie tematem niejednej zimowej dysputy.
Mieszkańcy zachowywali się różnie: jedni biegali w popłochu zajęci własnymi sprawami, inni żywiołowo dyskutowali o wydarzeniach sprzed kilku godzin, jeszcze inni wznosili ręce do niebios przeczuwając, że sprowadzili na siebie gniew bogów, że nastał przepowiadany Armagedon – koniec świata.
Temu wszystkiemu towarzyszył gwar i harmider. Baby lamentowały nad zabitymi; rolnicy i pasterze narzekali, że nie będą mieli gdzie posiedzieć po ciężkim dniu pracy; burmistrz krążył po mieście zapewniając ludzi o pełnej kontroli nad wszystkim.


Z tego zamieszania łatwo można było przeoczyć niewielką karawanę, która przed momentem wjechała do miasta. Cztery ciężkie wozy przykryte płachtami stały teraz w jednym z zaułków żeby nie tarasować przejścia, a garstka strażników karawanowych szeptała między sobą. Zaś przy wejściu do ciemnej uliczki kupiec – właściciel karawany rozmawiał, a właściwie kończył rozmowę z tajemniczą postacią, wysokim barczystym wojownikiem o twarzy tak smagłej, jak gdyby dopiero co wrócił był z dalekich krain.

- dziękuje bogom, że nasze ścieżki się ze sobą zbiegły. – rzekł kupiec wręczając smagłolicemu sakiewkę ze złotem - Jeszcze raz dziękuje za wszystkie dobre rady i pomoc na szlaku. Dziękuję za wszystko, oby los ci sprzyjał.

Wymienili uściski dłoni i kupiec wszedł do zaułka. Wojownik zaś popatrzył jeszcze chwilę za oddalającym się kupcem.
- jeśli weźmie do serca wszystko co powiedziałem, może dotrze żyw do domu. – pomyślał – Na tych ziemiach wielu jest kupców, którzy oszczędzają na ochronie. A to źle, ostatnio namnożyło się orków grasujących po lasach, są także bandyci. Jeśli, tak jak poradziłem, zatrudni jeszcze tuzin znających się na rzeczy najemników, będzie miał szansę.
Poprawił opaskę spinającą długie do ramion czarne włosy, sprawdził miecz przy boku , otulił się szczelnie podróżnym płaszczem i w końcu ruszył ulicami miasta.
Ci obdarzeni bystrym wzrokiem od razu mogliby wysnuć pewne wnioski, chodźby po sposobie w jaki się owy wojownik poruszał i po tym jak nosił miecz przy pasie – te dwie rzeczy bez wątpienia zdradzały, że mają przed sobą zawodowego żołnierza, weterana.
Idąc ulicami miasta wszystkiego się dowiedział, wystarczyło w zasadzie nadstawić ucha na to co mówią ludzie, a już było się doskonale poinformowanym.
W końcu doszedł na miejsce, do tego co zostało z karczmy – była kompletnie zrujnowana, przepchał się przez tłum ludzi podszedł bliżej. Z tej odległości mógł już wszystko dokładnie zobaczyć i dokonać oględzin. Zlustrował całe pobojowisko dwojgiem zimnych błękitnych oczu, przywodzących na myśl zamarznięte jeziora.

- Magiczny Ogień . – wychrypiał pod nosem, nadal przyglądając się – Nie mieli szans. A ci co się uratowali mogą mówić o szczęściu.

Oględziny były skończone, widział już wszystko to co chciał zobaczyć. Jego myśli znalazły potwierdzenie, sprawca tej rzezi był sprytny i przebiegły. Działał przy tym zaskakująco szybko i precyzyjnie.


Wojownik westchnął i odłożył myśli o karczmie. Swoją uwagę skierował na sprawie, w jakiej przybył tutaj do miasta – mianowicie, miał dostarczyć do kapłana Morra niewielki pakunek, tajemnicze zawiniątko które właśnie trzymał w sakwie. Ruszył w kierunku domu kapłana.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
miyumi
Magnat, Członek Rady



Dołączył: 27 Sty 2006
Posty: 632 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wyspa na Oceanie Ciszy

PostWysłany: Sob 18:39, 02 Wrz 2006 Powrót do góry

Starszy mężczyzna w ciemnej szacie poprawił na szyji znak Morra. Pożar wydarzył sie w nocy, a właściwie tuż przed świtem. Jeszcze przed wieczorem odbędą się pierwsze pogrzeby, należało się do nich przygotować. Wilele dusz odeszło dzisiejszego dnia do Krainy Umarłych. Spojrzał w niewielkie zwierciadło leżące na stole w ciemnym pokoju jego siedziby. Przed żywymi należy wygladąć godnie - w końcu kapłan reprezentuje swego boga. Jednak powierzchnia lustra nie odbiła spodziewanego wyroku. Prawdę mówiąc nie odbijała niczego. Była matowo szara jakby zasnuła ja mgła...

...ciężka niepokojąca mgła...

...spowijała odległy horyzont. Cała równina była zasłana szarym pyłem. Nie było na niej nawet odrobiny życia. Bowiem były to Równiny Umarłych. Otaczały pierścieniem Krainy Śmierci i stojącą w ich wnętrzu Wieżę Feba.
Jeżdziec w szarym płaszczu postąpił krok naprzód. Pył wzbił sie wokół jego butów jednak nie opadał. Pył... setki, tysiące... miliony kości obróconych w proch.
Cisza śmierci burzyła się wokół sylwetki samotnego podróżnika. W tym miejscu nie miał prawa przebywac nikt żyjący.
- Łamiesz moje prawa. - rozległ się dziwny, ochrypły głos, niczym chrzęst kruszonych kości. Ciężko było okreslić kierunek z którego dochodził. Niemalże jakby cała kraina postanowiła przemówić.
- Wniosek z tego, iż powinieneś bardziej dbać o ich respektowanie - odpowiedź wędrowca o dziwo, także nie dobiegła z jego ust. Brzmiała jak echo słów wypowiedzianych w wielkiej odległości.
Charkot przyponinający zgrzytanie zębów, który rozległ się w odpowiedzi mógł bys śmiechem. Ale mógł też nim nie być. Pył zalegający równinę zerwał się gwałtownie jakby powiał wiatr. Ale powietrza nie mącił najlżeszy nawet powiew. Szarówka zawirowała ostro lecz krótko, a w jej wnętrzu mozna było dostrzec sylwetkę. Sylwetka była ludzka, ale obadajacy pył wyłaniał z niej coraz więcej szczegółów, które ludzkie być nie mogły. Skóra postaci, pergaminowo biała, pokryta była w całości makabrycznym tatuażem przedstawiającym Totentanz smoliście czarne postacie byłaskały czerwonymi oczami. Choć nie widac było po nich żadnego ruchu, co i rusz znajdowały się w innym położeniu. Twarz człowieka była właściwie obciagnięta skóra czaszką. Całości dopełniały swiobiałe włosy, tak długie, iż zlewały się z pyłem pokrywającym Równiny.
- Osmielasz się wtragnąć w Krainy Śmierci, choć jeszcze nie nadszedł twój czas. Jak przypuszczam ku rozczarowaniu wielu z tutaj obecnych. Już zdązyłem im obiecać, że kiedy do mnie wreszcie trafisz, przygotuję wam specjalene miejsce w mojej Wieży. I pozostawię Cię z nimi sam, na sam. Na długo. Dłużej niż jesteś to sobie w stanie wyobrazić.
- Wniostek z tego prosty - nie dziel skóry na niedźwiedziu. - odpowiedział srakastycznie wędrowiec.
- Nie zaczynaj ze mną! - głos jak grom przetoczył sie po całych Równinach Umarłych.
- Wiesz jaką mam nad tobą przewagę? Ja wciąż żyję. A ty choć potężny, jesteś tu zamkniety.
- Przybywając do mojej Krainy oddajesz się w moja władzę. - skóra na twarzy białej postaci skórczyła się odsłaniając zęby.
- Myslisz, że mogę popełnić aż taką głupotę? - sarkazm z głosu wędrowca nadal nie znikał. Ale stało się jasne, iż nie przybył w to miejsce bez zastanowienia. Sylewtka wędrowca wydawała się w jakimś niepojetym sensie pusta.
- Projekcja - warknał Feb - leżysz gdzieś sobie w letargu, wygladajac jak trzydniowe zwłoki i przychodzisz bezczelnie tutaj gdzie leżą zmarli.
- Owszem, przybywam. Lecz bynajmniej bezczelnie. Czekam tu, nagranicy twego królestwa, zgając się na twoją łaske. A nuż nie zechcesz mnie widzieć? Nie dam rady przekroczyć Styksu i dostac sie do twej Wieży. To tylko ty mogłes wyjśc do mnie.
- Nie kpij. Doskonale wiesz, że po twoją duszę pofatygowałbym się osobiście. Choć nie liczę, żeby ci którym służysz byli na tyle łaskawi, aby pozwolić Ci tu odejść po śmierci.
- To sie dopiero okaże. Ale nie o tym chcę z Tobą mówić.
- Nie muszę z Tobą rozmawiać... i nie zamierzam. - Martwa postać władcy Wieży zaczęła rozmywać się w podoszącym się pyle.
- Rodryku Rethal... byłeś tylko nekromantą. Potężnym, owszem, ale tylko nekromantą. Dopiero śmierć sprawiła, że pojąłeś to czym się parasz. Choć stałeś się Febem ciąży na Tobie piętno życia. I dlatego właśnie prowadzimy tą konwersację.
- Mogłem się tego spodziewać. Kiedy tracisz moc zaczynasz wykorzystywac argumenty potężniejsze od siebie. Czego tutaj chcesz?
- Śmierć i rozkład są sobie poktrewne. Są niemal tym samym. Nie muszę Ci chyba przypominać przedsionkiem czego jest Twoja domena - Kraina Śmierci.
- Nie musisz. chodźby dlatego nie łudzę się że do mnie trafisz.
- Ale inni trafili. - wędrowiec wpadł mu w słowo.
- Aach... - westchnięcie Rodryka-Feba było jak podmuch zarazy. - Więc o to chodzi. Kogo to chesz ujżeć. Za kim to sie tak steskniło twoje serduszko. Ach, wybacz. Przecież to tylko organ służący do pompowania krwi.
- Potrzebuję dowódców. Najlepszych. I wojowników. Magów możesz mi darować, i tak nie będą zby przydatni jako workio zgniłego miecha. Możesz do nich dorzucić tez cos potęznego. Naprzykład Wampirka.
- Wampirka? Tego małego mieszańca? Demona który do zycia potrzebuje krwi jak zwykły wampir? Kto dla niej wymyslił tak idiotyczne przezwisko? Ach, zapomniałbym. Przecież ona już raz próbowała ocalić twoje nedzne życie. Myślisz, że po śmierci bedzie nadal do tego zdolna?
- Nie musi być. TY sprawisz, że będzie słuchać moich rozkazów.
- Nie łatwiej byłoby samemu zająć się nekromancją?
- Nie mam czasu na studia całego życia. Masz powinności wobec Śmierci. Na przykład w Wcieleniu Morra.
- A ty myślisz, że możesz cos u Morra lub innych bogów wymodlić?
Wędrowiec nie uznał za stosowne odpowiadać. Tak po prawdzie to nie bardzo miał na to siły. Aby zobaczyć Krainy Umarłych trzeba było wejść w bardzo głęboki trans. Trzeba było tak naprawdę rzucić na szalę swoje zycie. A wędrowiec czuł, że jeśli nie chce go tracic musi wrócić do swego ciała. Rodryk-Feb przygladał mu się łakomie. Jeżdziec zaklął w duchu, nadwyraz szpetnie. Feb nie ma wyjścia, musi dać upiory których zarząda sługa Bogini. Bogini stoi ponad panteonem. Cała ta rozmowa miała tylko wciągnać wędrowca odrobinę bradziej w Krainę Śmierci.
- Chędoż się! - warknął wędrowiec poczym jego sylwetka rozpadła się jakby była ze szkła. Po Równinie, aż po zamglony horyzont jeszcze długo niósł się chrapliwy śmiech nekromaty, który poznał śmierć z obu stron.

Starszy kapłan wzdrygnął się kiedy szkło jego niewielkiego zwierciadła pękło z chrupotem i wypadło z ramki. Jakieś niewyraźne obrazy przelatywały mu jeszcze przez kilka chwil przez oczyma. Postać pekająca jak szkło. Szara mgła. Wizja Śmierci?

Z zamyślenia wyrwało go stukanie do drzwi. Otrzoąsnoł się z nieprzyje,mnego wrażenia. Czyzby Morr chcaiła mu cos przekazać? Czyżby ktos zaczynał się zajmowac praktykami nekromanckimi?
Stukanie powtórzyło się nieco bardziej natarczywie. Kapłan zszedł aby otworzyć drzwi. Ku jego zaskoczeniu na progu stał jego dawny przyjaciel Melvin.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Agherazar
Mieszczanin



Dołączył: 18 Gru 2005
Posty: 188 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gospodarstwo na wschodzie

PostWysłany: Sob 23:19, 02 Wrz 2006 Powrót do góry

Stojąc tuż za Melvien oglądał spokojnie bydynek, przed którym się znalazł. Jego przyjaciel
-Tutaj mieszka moj przyjaciel. Jest kapłanem Morra - rzekł Melvin. Morr. Coś mu się kiedyś obił o uszy lecz nie pamiętał gdzie i w jakich okolicznościach usłyszał o tymże bogu. NAgle jego wzrok przykuł pewien znak. Nad drzwiami widniała podobizna kruka. Mimo iż się domyślał co to za znak spojrzał pytająco na towarzysza - To znak Morra. Boga śmierci i snów. Patrona mojej profesji - wyjaśnił mu Melvin. Kiwnął głową na znak zrozumienia. MElvin zastukał trzy razy w masywne drzwi i rzekł
- Teraz pozostało nam tylko czekac - towarzysz odwróił się w stronę wejścia i czekał. Agherazar zaś spojrzał w stronę miasta. JEgo uwagę przykuła karawana, która właśnie przybyła do tejże mieściny "
No to się chłopaki zdziwią jak zobacza nasza piękna karczme". Rozejrzał się po okolicy. Mieszkańcy jak jeden mąż stali na ulicach i plotkowali. Tak plotkowali bo mimo iż minęło tak niewiele czasu od pożaru to powstało już kilkaset wersji ostatnich wydarzeń. Wtem zauważył, że ktoś szedł w ich stronę. Wyglądał na wojownika. Doświadczonego żołnierza. Rozpoznał to po jego chodzie, sposobie noszenia miecza oraz wyrazu twarzy. Widać było, że ten człowiek wiele przeszedł. Nagle usłyszał jakiś głos. Odwrócił się i zauważył, że drzwi do domu kapłana otwierają się.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Melvin
Szlachcic, Członek Rady



Dołączył: 21 Maj 2006
Posty: 412 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: from Your nightmare

PostWysłany: Nie 18:10, 03 Wrz 2006 Powrót do góry

- Witaj przyjacielu. Przepraszam ze nachodzimy cię w domu, ale musimy porozmawiać zanim wyjdziesz. Mam do Ciebie kilka pytań i potrzebujemy twojej rady.
- Potrzebujemy? - głos kapłana lekko drgał. Dopiero po chwili zauważył, ze za plecami Melvina stoi jeszcze jedna osoba.
Co go tak zdenerwowało? Aż tak dziwi go moja wizyta? - uważniej przyjrzał się przyjacielowi. Jednak nie wypowiedział na głos swoich wątpliwości. Kapłan zlustrował wzrokiem jego towarzysza i ruchem ręki zaprosił ich do środka. Kiedy skrytobójca podszedł do kapłana, aby uścisnąć mu dłoń, dopiero teraz Agherazar mógł dokładniej obejrzeć kapłana. Mężczyzna był o głowę niższy od Melvina, miał na sobie prosty czarny habit, bez żadnych ozdób, a jego głowy nie pokrywał ani jeden włos. Jedyne co wskazywało na przynależność do stanu kapłańskiego był kostur, zakończony wyrzeźbioną głową kruka, który kapłan trzymał w lewej ręce.
- To jest mój towarzysz, Agherazar - kapłan spojrzał na wskazanego i delikatnie skinął mu głową – Jak wiesz karczma „Pod Szarym Krukiem” dzisiaj w nocy spłonęła. Byliśmy tam ...

Kiedy skończył opowiadać przyjacielowi to co wydarzyło się w czasie nocnego pożaru, kapłan odstawił kostur i wygodniej rozsiadł się na fotelu. Drugi pokój, do którego przeszli, był ładnie umeblowany i wskazywał na dobry gust właściciela. Usiedli w trzech z sześciu foteli, które stały na około dużego, dębowego stołu, na którego blacie wyrzeźbione były otwarte wrota pod rozpostartymi skrzydłami lecącego kruka.
- A więc tak to wyglądało. Słyszałem już tyle plotek na ten temat, że cieszę się iż w końcu poznałem prawdę. O ile to co mówisz jest prawdą...
- Melvin nie kłamie! – wpadł mu w słowo Agherazar. Wpatrywał się w kapłana z zaciętym wyrazem tważy – Byłem tam razem z nim i potwierdzam wszystko to co powiedział.
- Ach tak – kapłan uśmiechnął się do mężczyzny. Nagle uderzył dłonią w swoje kolano i roześmiał się. – Gdzie ja mam głowę. Przecież nawet się nie przedstawiłem. Nazywam się Hain Von Feiltop.
Kapłan wstał i podszedł z wyciągniętą ręka do siedzącego. Agherazar uścisnął ją. Kapłan wracając na miejsce podjął zgubiony wątek.
- Nie dałeś mi skończyć młody człowieku. Chciałem powiedzieć, że o ile to co mówił twój towarzysz jest prawdą, to mamy do czynienia z bardzo potężnym magiem – kapłan oparł się wygodniej i założył ręce na piersi. Po chwili zadumy ponownie się odezwał – Dzisiaj miałem wizję, którą zesłał mi Morr. Boje się iż ma ona wiele wspólnego z naszą historią.
- To nie wszystko przyjacielu. Jak już ci mówiłem, zaraz po wyjściu z budynku, gdzie opatrzono moje rany, zauważyłem coś co mnie zaniepokoiło. Kiedy stałem na ulicy zauważyłem stojąca przy studni zakapturzoną postać. Przyglądała mi się. Po chwili odeszła i zgubiłem ją z oczu, ale kiedy podszedłem do studni i zaczerpnąłem z niej wody to ... – przerwało mu łomotanie w drzwi.
Hain wstał ze swojego fotela i poszedł otworzyć drzwi. Melvin oparł się o framugę drzwi prowadzących z holu do pokoju, w którym rozmawiali, zatykając jednocześnie palec za pas, za który wsadzone miał swoje noże do rzucania. Kiedy kapłan otworzył drzwi na progu stał wysoki mężczyzna. Miał ciemne włosy związane z tyłu w koński ogon, a jego niebieskie oczy szybko lustrowały kapłana i pomieszczenie za jego plecami. Wzrok przybysza na chwilę zatrzymał się na Melvinie po czym znowu przeniósł się na kapłana. W ręce trzymał jakieś zawiniątko. Napięcie, które powstało w chwili przybycia nowego gościa, opadło gdy ten przemówił swoim spokojnym głosem...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Lan Mandragoran
Mieszczanin



Dołączył: 11 Sty 2006
Posty: 58 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Siedem Wież, Malkier

PostWysłany: Pon 4:14, 04 Wrz 2006 Powrót do góry

- Hain Von Feiltop, tutejszy kapłan Morra. – orzekł nieznajomy głębokim dźwięcznym głosem i zaczął rozpakowywać zawiniątko – Przynoszę To oraz wieści, które zapewne cię zainteresują.

Po rozwinięciu oczom kapłana ukazała się niewielka posrebrzana szkatułka, z wykutym na niej symbolem czarnej róży. Szkatułka sprawia wrażenie bardzo kosztownej ale najważniejsza była wykuta na niej czarna róża. Nieznajomy pokazał skrzyneczkę, z jego wzroku czy postawy nie dało się niczego wyczytać. Natomiast kapłan był wyraźnie oszołomiony: najpierw cofnął się dwa kroki ze wzrokiem wbitym w symbol, po czym zamrugał gwałtownie oczami. Wyglądał jak ktoś kto otrzymywał oczekiwaną przesyłkę, lecz wcale się z tego powodu nie cieszył.
Po krótkiej chwili oprzytomniał i odebrał z jego rąk szkatułkę.

- Zapraszam do środka. – rzekł szybko kapłan, nie do końca jeszcze panując nad głosem – Powiedziałeś że masz też informacje, wysłucham ich.

Trzymał skrzyneczkę w dłoniach, jakby ta była ogromnym ciężarem, który właśnie przyjął na swoje barki. Wojownik zaś odwrócił się i zerknął jeszcze na ulicę, sprawdził czy dom kapłana nie przyciąga żadnych niepożądanych spojrzeń.
Upewniwszy się, wszedł do środka zamykając za sobą drzwi.
Płomienie z palących się w mieszkaniu świec rzucały tańczące cienie na twarz nieznajomego, przypominającą w ich świetle kamienną płaskorzeźbę, całą z twardych płaszczyzn i kątów.

- Nie jestem celem strzelniczym, który trzeba dziurawić sztyletami. – skrzywił się, widząc Melvina z dłonią na pasie z nożami do rzucania - Mam kilka informacji, a sami zdecydujecie jak postąpić. Chodzi między innymi o pożar w karczmie.
Kapłan oderwał wzrok od szkatułki i wymienił spojrzenia kolejno z Melvinem oraz Agherazarem.
- Opowiedz o wszystkim. – oznajmił po chwili zadumy.

Kilka obrotów klepsydry później cała czwórka siedziała w pokoju na fotelach, kapłan postawił szkatułkę na stoliku obok siebie, a nieznajomy zaczął opowiadać.
- Zgromadzenie magów, kapłanów, druidów oraz inkwizycji powierzyło mojej opiece tą oto przesyłkę, abym dostarczył ją w twoje ręce kapłanie.
Podobną skrzyneczkę dostali inni zaufani ludzie w tej okolicy; ludzie którzy działają dla dobra sprawy, przeciw naszemu wspólnemu wrogowi jakim jest Cień – wszystkie przejawy nekromancji, demonologii i innych plugawych praktyk.
Wysyłający ową przesyłkę mieli informacje, że na tych ziemiach może dojść do niezwykłych wydarzeń, a w tej szkatułce może być coś co rzuci światło na całą tą sprawę.
Sam nie znam jej zawartości.

Następnie wojownik wspomniał o tym, o czym dwójka ocalałych z pożaru zdążyła się dowiedzieć – czyli o magicznej naturze ognia ( gdy spostrzegł że wiedzą o tym pokiwał głową, a w jego spojrzeniu było nieskrywane uznanie ). Potem podjął kolejny wątek ....

- ... Jadąc tutaj, cztery dni temu minąłem niewielką wioskę, po której pozostały zgliszcza i spalona ziemia. Jak się słusznie domyślacie, wioska spłonęła dokładnie w taki sam sposób jak karczma w mieście. Niewielu mieszkańców przeżyło, a ci którzy ocaleli opowiadali o tajemniczym jeźdźcu – budzącym grozę , będącym jakoby zwiastunem śmierci. Tylko kilkoro ludzi widziało jeźdźca, wszyscy z oddali, ale gdy wypowiadali się o nim, widziałem w ich oczach strach i lęk.


Nieznajomy skończył opowiadać. Rozsiadł się wygodnie w fotelu, splótł dłonie przed sobą i spojrzał po zgromadzonych wyraźnie ciekaw ich reakcji. Kapłan zwrócił wzrok na szkatułkę ...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
miyumi
Magnat, Członek Rady



Dołączył: 27 Sty 2006
Posty: 632 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wyspa na Oceanie Ciszy

PostWysłany: Czw 16:57, 07 Wrz 2006 Powrót do góry

Stary żebrak krążył po opuszczonej cześci miasta. Juz, juz wydawało się, że ten gród założony wiele lat temu przez tajemnicze Bractwo uda się odbódowac po jego upadku. Przywrócić do dawnej świetności. Żebrak jeszcze pamietał te czas. Nie był wtedy jeszcze żebrakiem. Ale miesto zamierało. Najpierw spalono Karczmę. Teraz zaczeła się szerzyć jakać choroba. Na razie tylko na podgrodziu, ale nie wiadomo czy nie opanuje i innych dzielnic.
A do tego wszystkiego, na koniec odchodzą nawet Ci niezwykli przybysze. Doświadczenie podpowiadało żebrakowi, że mogli mieć coś wspólnego z tym prastarym zakonem. No jakżesz sie to Bractwo nazywało? - zamlaskał bezzębnymi ustami, ale nie mógł sobie przypomnieć.

Podrapał się w swoją zawszoną czuprynę i podreptał dalej. W najstarszej czesci miasta najokazalszą budowlą były Ruiny Biblioteki. Choć nadkruszone zębem czasu nie utraciły one swojego majestatu. A przedewszystkim nie utraciły też dachu, co żebrakowi było wybitnie na rękę, bowiem zapowiadało się na deszcz. Od czasu tego pożaru, nawet pogoda wariowała.

Niewielu ludzi zapuszczało się pomiędzy granitowe ruiny, marmurowe arkady zapomnianych budynków podpierajace teraz tylko niebo. Totez staruszek już dawno odkrył, że jest to idealne miejsce na melinę. Żadko dopadał go taki nostalgiczny nastrój, ale teraz cały czas usiłował sobie przypomnieć nazwę założycielskiego zakonu, który zbudował tu miasto. Było to takie dręczące uczucie jak, kiedy coś utknie miedzy zębami i za nic nie możesz tego wyjac, ani o tym zapomnieć.

Staruszek wspiał się na spękane schody i już miał się udac do swojego przytulnego barłogu kiedy coś przykuło jego uwagę. Na końcu szerokiego korytarza, gdzie znajdowała się kiedyś przestronna aula cos leżało na posadzce. Dziadek niwe pewny co ma zrobić uchwycił mocniej swój kij i powoli zaczął podchodzić do znaleziska.

Okazało się nim być ciało.

Żebrak wzdrygnał się mimowolnie. Zwłoki wygladały na conajmniej kilkudniowe. Były sine, a na szyji i za uszami było widać czarne plamy opadowe. Skurczone i poczerniałe wargi odsłaniały język.
- Cholerna zaraza dociera aż tutaj - zamruczał. Splunął na podłogę i nagle postanowił, że chyba jednak poszuka schronienia w jakimś przytułku. Towarzystwo martwiaka wybitnie popsuło mu nastrój. Uczynił krok do tyłu i nagle poczuł, że plecami opiera się o coś? A raczej o kogoś. Cały zdrętwiały ze strachu powolutku zaczął sie obracać. Przed soba zaobaczył całkiem wydatny biust osłonięty jedwadną, błękitną szatą. Wyżej znajdowały sie zgrabne ramiona okryte ciemnogranatowym aksamitnym płaszczem z naszytymi aplikacjami. Zwieńczeniem ramion była smukła szyja. Efekt może psuło to, że była ona nad wyraz blada. Dziadek trzęsącym się ruchem chciał spojrzec wyżej. Zapytać być może co szlachetna panienka robi w tym strasznym miejscu. Ale głos uwiązł mu w gardle. Bowiem oczy dziewczyny pałały czerwienia, jakby zalane krwią. A to czym płoneły to był Głód. Niesamowity, niedający się opisać Głód. Więcej dziadek nie zobaczył. Ząbki choć drobne z łatwościa zmieżdżyły jego kark i wyssały z niego zycie. Do ostatniej kropelki.

jego ostatnia, gasnaca myśla była dziwaczna, by nie rzezc irracjonalna.
Bractwo Ostrzy... zakon nazywał się Bractwo Ostrzy...

Dziewczyna z obrzydzeniem odrzuciła od siebie osuszone truchło i spojrzała w oczy leżącego Wędrowca. Podnosił się z trudem. Jego ciało nadal było bardziej martwe niż żywe. I niezwykle osłabione. Duchowa podróż do krainy umarłych była niezwykłym wysiłkiem. Dziewczyna z obojetnością patrzyła jak wędrowiec podnosi się na kolana i zanosi suchym kaszlem, zakończonym serią spazmów i wymiotów żółcią.
- No proszę... jednak przysłał mi ciebie... - jeżdziec otarł usta dłonią i podniósł się na nogi. Te jednak ugieły sie pod nim i aby nie upaść uchwycił się kolumny. Wampirzyca nadal nie spieszyła z pomocą. Wydawała się być absolutnie niobecna.
- Dobrze, że jesteś Wampirku... dobrze mieć przy sobie znów kogoś... z was... - głos człowieka był suchy i przypominał szeles papieru. - Ale teraz... khe... musisz sobie poradzić sama... Przy najmniej na razie...
Wampirek wzruszyła ramionami. PIeszczotliwe przezwisko absolutnie nie pasowało do jej wygłodniałego spojrzenia. Naci.agneła kaptur płaszcza na swe faliste rude włosy i z lekkością odwróciła się w stronę wyjścia. Jej kroków nie było słychać, choć każdy inny odgłos niósł sie zwielokrotnionym echem po Ruinach Biblioteki.

Wędrowiec osunął się po kolumnie na ziemie i westchnął. Powienien się cieszyć. Jest nadzieja, że te ziemie umrą, a niekonieczne to tego było wykorzystywanie zbyt intensywnych środkow. Ale ten człowiek nigdy nie czerpał radości z tego co miał do wykonania. Było to jego powołanie. A z powołaniami, szczególnie tymi z góry, się nie dyskutuje.
Szczupła sylwetka zaczęła się gwałtownie otulać szarym płaszcze. Już zaczynały nią targac dreszcze gorączki. Organizm był wyczerpany. Podróznik skulił sie pod jedną z kolumn Biblioteki i zasnął starając się nie myśleć o tym, że po pojawieniu się upiora jakim byała Wampirek, kązdy mag bedzie wiedział gdzie go szukać.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Melvin
Szlachcic, Członek Rady



Dołączył: 21 Maj 2006
Posty: 412 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: from Your nightmare

PostWysłany: Pią 13:20, 08 Wrz 2006 Powrót do góry

Przez całą opowieść nieznajomego, Melvin stał opierając się o ścianę. Złożywszy ręce na piersi przyglądał się przybyszowi. Jego ruchy były pewne, wzrok spoczywał na kapłanie, tylko od czasu do czasu przechodził na innych rozmówców. Nie rozglądał się. Jest pewny siebie – pomyślał. Kiedy mężczyzna przekazał kapłanowi szkatułkę, szerzej otworzył oczy. Znał ją. Zdobycie jej było jednym z jego zadań. Sam nie wiedział co się w niej znajduje, jednak wiedział iż musi to być bardzo cenne ponieważ strzegły jej potężne zaklęcia. Sam ledwo uszedł z życiem starając się zabrać ją ze sobą.
Kiedy opowieść nieznajomego dobiegła końca, Hain wpatrywał się w szkatułę jakby była jego przekleństwem. Po chwili milczenia, podniósł się z miejsca i zabrawszy ze sobą przesyłkę bez słowa wyszedł do innego pokoju, który był zapewne jego gabinetem. Zebrani patrzyli zdziwieni po sobie. Pierwszy odezwał się Melvin.
- Wybacz panie moją poufałość ale zapomniałeś nam podać swoje imię. Przybyłeś do domu mojego przyjaciela a tutaj możesz czuć się bezpieczny. Racz mi także wybaczyć moją podejrzliwość, ale żyjemy w niebezpiecznych czasach i ostrożności nigdy za wiele. Ja nazywam się Melvin. Znany także jako „Trzecia Ręka”. Natomiast ten człowiek nazywa się Agherazar – wzrok przybysza przeniósł się z mówiącego na przedstawianą osobę. Skinął delikatnie głową po czym rozparł się wygodniej w fotelu. Nie odezwał się ani słowem. Twarz Melvina spochmurniała. Jednak nic nie zdążył odpowiedzieć ponieważ w tym momencie z gabinetu wyszedł Hain.
- Źle się dzieje panowie – powiedział po czym ruszył w stronę fotela. Kroki miał ciężkie, jakby przez te kilka chwil spędzonych w gabinecie przybyło mu kilkanaście lat. Opadając na fotel wydał z siebie lekkie westchnienie. Melvin ruszył się z miejsca i chciał podejść do przyjaciela – Nic mi nie jest. Usiądź proszę na fotelu ponieważ mam wam coś do powiedzenia. Dzisiejszego dnia Morr zesłał mi wizję. Nie wiem do końca co może ona oznaczać ale mam pewne przypuszczenia. Teraz badając zawartość otrzymanej szkatułki coś mnie zaniepokoiło. Było to swoiste uczucie i wątpię żebyście je odczuli. Ktoś w mieście używa potężnych zaklęć. Coś się dzieje i napawa mnie to przerażeniem. Musicie udać się do starej części miasta. Znajdziecie tam pozostałości po starym bractwie, które założyło to miasto. Pomimo upadku bractwa miasto pozostało i zaczyna rozkwitać. Dzielnica Ruin nie jest rozległa tak jakby mogło się wam wydawać. Jednak istnieje pod nią sieć piwnic i lochów, które kryją tajemnice Bractwa Ostrzy. Ja sam przybyłem do miasta po opuszczeniu założycieli i wiem niewiele więcej. Oprócz włóczęgów i bezdomnych nie powinno być tam nikogo więcej. A jednak ktoś tam jest i to tak mnie niepokoi. Udajcie się tam i sprawdźcie to. Ty także, przyjacielu – Hain spojrzał na kuriera i uśmiechnął się, choć w jego oczach nie było cienia wesołości – W szkatule, którą mi dostarczyłeś oprócz głównej przesyłki był list. Napisane w nim jest iż powinieneś pomagać mi w każdy sposób jakiego zażądam, podpisany przez twoich zleceniodawców.
- Hain. Ty wiesz najlepiej, że ja nie nadaje się na bohatera – Melvin powstał z fotela i ponownie oparł się o ścianę – Nic mnie nie wiąże z tym miastem i nie wiem dlaczego miałbym ryzykować życie aby je uratować. Zwłaszcza, że nikt mi za to nie zapłaci.
- Ach Melvin. Znasz mnie. Czy kiedykolwiek podnosiłem alarm bez potrzeby? Czy kiedykolwiek wyglądałem na człowieka lekko dusznego i bojaźliwego? Nie. To prawda iż nie otrzymasz zapłaty za swoje poświęcenie. Bardzo prawdopodobnym jest też, że jeśli wam się powiedzie nikt oprócz nas nie będzie wiedział co się stało. Tak samo twój towarzysz. Jednak proszę was abyście udali się z tym człowiekiem i pomogli mi. Nie miastu ale mi.
- Poczekaj. Czemu Tobie? – Melvin rozejrzał się po zebranych zdziwionym wzrokiem.
- Ponieważ ktoś igra z nekromancją. A wiesz ze ja jako kapłan Morra nie mogę na to pozwolić.
- Nekromancja... – Melvin opadł na fotel – Teraz rozumiem. Jestem z tobą przyjacielu ...
- Nie obawiajcie się jednak. Nie będziecie sami. Wasza drużyna jeszcze się powiększy. Z czasem ...
Po tych słowach w pokoju zapadła cisza. Agherazar ciekawym wzrokiem rozglądał się po zebranych, Melvin oparłszy się o oparcie fotela myślał nad czymś, Hain patrzył na Melvina z troską w oczach a nieznajomy wydawał się być zaskoczony obrotem sprawy.
Z rozmyślania wyrwało ich pukanie do drzwi. Wszyscy, jak na komendę, podnieśli głowy i pojrzeli po sobie zdziwieni, a w powietrzu unosiło się niewypowiedziane pytanie: „Kto i jakie informacje tym razem przychodzą do świątyni Morra?”


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Agherazar
Mieszczanin



Dołączył: 18 Gru 2005
Posty: 188 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gospodarstwo na wschodzie

PostWysłany: Sob 9:05, 09 Wrz 2006 Powrót do góry

Od samego początku kiedy tylko wszedł do domu kapłana czuł lekkie zainteresowanie. W końcu kiedyś tylko obiło mu się o uszy słowo "Morr". Rozsiadł się w fotelu i kiedy Melvin przedstawił go skinął lekko głową. Gdy Melvin snuł swoją opowieść o karczmie siedział w fotelu i rozgladał sie. Kiedy Melvin skonczyl, zeby nie bylo ze nie umie mowic, wtracil swoje trzy grosze. Cóż, przynajmniej zabrał głos w tej jakże tajemniczej dyskusji. Gdy tak Melvin i Hain(tak się nazywal kaplan) dyskutowali na temat karczmy i dziwnej postaci ktos zapukal do drzwi. Kapłan wpusic jegomoscia i Agherazar rozpoznal w nim człowieka, którego widział razem z karawana. "TEn wyglada na takiego co tez duzo w zyciu widzial" pomyslal i przyjarzł sie przybyszowi. Ten zas przyniosl jakas szkatulke i zaczal snuc wlasna opowiesc. Uwage Agherazara przykuła jednak sama szkatułka. "Znam ją. Czytałem o niej na studiach. Ma szczescie, ze udalo mu sie ja zdobyc albo..." nie dokonczyl mysli gdyz kaplan wyszedl a Melvin przedstawil go przybyszowi. Agherazar skinal glowa i odwrocil wzrok. Oto wrocil kaplan. Wygladal dziwnie. Gdy wrocil i oznajmil im swoja wizje Agherazara cos wzięlo. Poczul dziwne uklucie w klatce piersiowej. Zerknal na kaplana z przymruzonymi oczymai wykrzywil usta. Ręka mu zadrzala. Chcial o cos spytac, dowiedziec sie czegos od kaplana ale ktos znow zapukal. "Kogo do cholery niesie tym razem?"


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
miyumi
Magnat, Członek Rady



Dołączył: 27 Sty 2006
Posty: 632 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wyspa na Oceanie Ciszy

PostWysłany: Nie 19:28, 01 Paź 2006 Powrót do góry

- Wybaczcie panowie - Hain Von Feiltop podniósł się z fotela i skierował w stronę korytarza. Pukanie powtórzyło się odrobinę bardziej natarczywie. Kapłan otworzył drzwi. Z wnętrza pokoju nikt z gości nie widział, kto stoi w drzwiach, ale dobiegły ich przytłumione, pokorne głosy. Odpowiedź kapłana była krótka i uprzejma, po czym dobiegł ich dźwięk zamykanych drzwi. Hain powrócił do pokoju i powiódł spojrzeniem po swoich gościach: przyjacielu, nieznajomemu i posłańcu.
- Panowie, sprawy tutaj poruszone to kwestie wielkiej wagi. Prosiłbym więc o zachowanie dyskrecji poza murami mego domu. Ludzie i tak są już zdenerwowani tym pożarem, a teraz doszła do tego jeszcze sprawa z wodą... zdaje się, że nie tylko studnia przy karczmie jest zatruta. Woda z studni przy ulicy Panieńskiej, kawałek stąd, także nie nadaje się już do picia. Zatruło się jakieś dziecko. Ja, jak rozumiecie mam teraz obowiązki. Jest wiele dusz, które potrzebują należytego odprawienia, aby odejść w spokoju. Ich rodziny nieco się niecierpliwią - wskazał głową na drzwi, z przepraszającym uśmiechem - Sami za pewne panowie rozumieją. Co się zaś tyczy szkatuły - Hain spojrzał na Lana, a potem także na Agherazara, jakby zauważył zrozumienie w spojrzeniu, którym ten obdarzył przedmiot. Pozwólcie mi na więcej czasu. Ale mam do was prośbę... - zawiesił na moment głos. Było w nim słychać niepewność. - Wiem, przyjacielu, że mogę na Ciebie liczyć, jednak nie wysłałbym Cię samego. Dlatego panowie, ta prośba skierowana jest głównie do was - Von Feiltop zawiesił spojrzenie na Lanie i Agherazarze - Czy moglibyście... - przełknął ślinę jakby przestraszony tym co ma zaraz powiedzieć - Siły Nekromantyczne zostały użyte w tym mieście. Tego, lub tych, którzy to zrobili należy bezwzględnie i jak najszybciej powstrzymać. Nie będziecie musieli tego prawdopodobnie robić samotnie - wskazał wzrokiem szkatułę - ale musicie Jego lub Ich odnaleźć i dać nam wszystkim czas na uchronienie się przed Złem.
W pomieszczeniu na moment zapadła cisza. Kapłan jednak nie poczekał na odpowiedź swych gości. Skinąwszy im głową w szybkim pożegnaniu i pozostawiając dyspozycje gospodyni aby zadbała o gości, wziął kostur z głową kruka i wyszedł. Na zewnątrz już czekała jakaś rodzina, aby zaprowadzić go do potrzebujących tego zmarłych krewnych. Ta noc posługi będzie długa.

W szarówce przedświtu samotna postać wyglądała jak sen. Oniryczność tego widziadła podkreślał jeszcze fakt, iż samotny przechodzień był niewiastą w drogim granatowym płaszczu. Wilgoć mgły osiadała na jej rudych niesfornych kosmykach wymykających się spod kaptura. Kropelki rosy wyglądałby na nich jak brylanty, gdyby nie to, że obszycie płaszcza było bogato zdobione drobniutkimi cyrkoniami i szafirami, które odbierał kropelkom cały blask. Dziewczyna musiała być zmęczona, zważywszy na dziwną bladość jej cery. Błąkała się po mieście w zagubieniu.
Nie znała tych ulic. Próbowała z obcych miejsc poskładać jakiś plan, aby wiedzieć gdzie się znajduje. Tak samo z chaosu swych myśli próbowała, poskładać obraz tego skąd znalazła się tu, gdzie właśnie się znajduje. O dziwo nie budziło w niej to niepokoju. Właściwie to nie budziło w niej to nawet zdumienia. Właściwie stwierdziła, iż jest to jej dalece obojętne. Teraz dokładnie wiedziała, co ma zrobić. Jakże różne to było od dziwnego chaosu splatanych miejsc, czasów i pragnień, w których była... przedtem. Nie umiała właściwie określić, kiedy to było. Ani kiedy to się skończyło. Teraz była tutaj i miała zająć się sobą. Zastanowiła się, czego jej potrzeba. Choć piła wiele, więcej niż kiedykolwiek, Czy było jakieś kiedykolwiek? Kiedy? Gdzie? wciąż czuła Głód. Kiedyś wiedziała jak go zaspokoić. Kiedyś? Ale przecież istnieje od teraz. Zastanowiła się. Dziwna świadomość wypłynęła na powierzchnię jej myśli. Obraz wysokiego przystojnego mężczyzny o ciemnych włosach.
Podniosła wzrok i rozejrzała się. W szarości błysnęły jej czerwone oczy. Przekrzywiła głowę nasłuchując, tak, że kaptur opadł jej na ramiona uwalniając ognistą kaskadę włosów. Z daleka dobiegły ją odgłosy zamierającej zabawy. Niby granatowy wiatr przepłynęła w stronę wabiącej ją muzyki. Dom niby pałacyk, z szeroko otwartymi drzwiami i szyldem nad nimi. Tawerna pod głową jednorożca. Przybytek, w którym bawiła się bogata szlachecka młodzież. Nie tylko tawerna, ale i ostoja muzyki i poezji. A także uciech ciała. Wampirek uśmiechnęła się drapieżnie. Skoro już tu jest, to z przyjemnością skorzysta ze wszystkiego, co mają tu do zaoferowania.
Gdy weszła do sali, ostatni mniej pijani goście zmierzyli ją wzrokiem. Choć trzeba przyznać, że zogniskowanie go zajęło im trochę czasu. Wampirem odwdzięczyła im się tym samym. Młody chłopak w zwiędłym wianku na głowie, ewidentnie przyczyna zabawy do samego rana, odwrócił się do właściciela:
- No ploszee… to jednak masz jakiśsz sensowny towar – po czym uśmiechnął się obleśnie do dziewczyny.
- Nie byłoby cię stać, gdybym sama do ciebie nie przyszła – smukłym, białym palcem przesunęła od szyi, po mostek w rozpięciu koszuli. Towarzysze chłopka, równie rozchełstani i pijani, zawtórowali jej głośnym śmiechem.
- Ale to nie jest… - próbował coś wtrącić właściciel, jednak Wampirek uciszyła go jednym spojrzeniem. Zrobiła to na tyle dobitnie, że arendarz natychmiast poszedł sprawdzić czy nie ma go gdziekolwiek indziej.
- Ale ja jestem… tu i teraz… - pochyliła się nad jubilatem z demonicznym szeptem. Sprawi, że zapamięta tę noc, a właściwie poranek, do końca życia. Co za pewne nie będzie zbyt długo. A społeczność? Cóż, pewnie nie będzie zbyt długo opłakiwać tej kołtuńskiej młodzieży…


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Melvin
Szlachcic, Członek Rady



Dołączył: 21 Maj 2006
Posty: 412 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: from Your nightmare

PostWysłany: Pią 22:44, 13 Paź 2006 Powrót do góry

Kiedy w końcu drzwi zamknęły się za nimi, po wielu prośbach gospodyni aby zostali, stanęli na ulicy i milcząc patrzyli po sobie. Każdy z nich zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji, w której się znaleźli ale nie chciał brać na siebie odpowiedzialności zabrania głosu i podjęcia decyzji. Do o koła nich, ludzie spiesznie chodzili ulicą nie zwracając na nich żadnej uwagi, od czasu do czasu przejechał jakiś konny torując sobie drogę, wśród gęstniejącego tłumu. Do ich uszu dobiegały wyrwane z kontekstu urywki rozmów. Jedna kobieta mówiła drugiej, że studnia po drugiej stronie miasta także została dotknięta zarazą. Pewien tęgi mężczyzna opowiadał swojemu towarzyszowi, iż ponoć w Starym Mieście można natknąć się na jakieś nieludzkie stwory. Jeszcze inny opowiadał jak to widział lecącego nad ruinami karczmy smoka. Plotka goniła plotkę.
W końcu zostali zepchnięci, przez gęstniejący tłum, na skraj drogi. Przechodzący mężczyzna wpadłszy na Agherazara, burknął pod nosem niewyraźne przeprosiny i poszedł dalej nie odwracając się za siebie. To wyrwało ich z zamyślenia.
- Trzeba coś zrobić. Nie możemy stać bezczynnie – Melvin rozejrzawszy się do o koła, przesunął się bliżej muru – Ja udam się do kilku miejsc gdzie uzyskam pewne informacje od – ucichł widocznie szukając słowa – znajomych osób – dokończył uśmiechając się do swoich myśli – Wy idźcie pod zgliszcza karczmy, może dowiemy się czegoś ciekawego. Spotkamy się jutro rano w tym miejscu. Uważajcie na siebie przyjaciele. To nie jest wasza wojna – obdarzył ich smutnym uśmiechem i odszedł w stronę miasta.


Dzielnica Kuźni nie miała dobrej opinii w mieście. Nazwa pochodziła od kilku zakładów kowalskich, które znajdowały się na tej ulicy, a po których nie pozostał nawet najmniejszy ślad. Teraz znajdowały się tu różnego rodzaju speluny, burdele i tanie motele, w których zapewne znajdowało się więcej robactwa niż w niejednym kanale szczurów. Na ulicznym bruku, wzdłuż ścian siedzieli zawodzący żebracy, których głosy łączyły się w jeden wielki chaos, obdarte dzieciaki biegały pomiędzy ludźmi potrącając nieuważnych przechodniów a w zacienionych zaułkach widać było jedynie poruszające się cienie. Ludzie wiedzieli, iż do Dzielnicy Kuźni nie idzie się z przyjemności lecz z obowiązku, a czasami nawet z przymusu. Nawet straż miejska nie zaszczycała tej ulicy swoją obecnością, co zresztą nikomu nie przeszkadzało.
W takiej to dzielnicy, miał swoją karczmę Gard Fainrod, znany jako Stary Gard. Karczma „Pod Rubinowym Okiem” niczym nie wyróżniała się spośród wielu innych jej podobnych na tej ulicy. Pomimo serwowania klientom rozwodnionego piwa, słabego wina i mocnego zapachu miała swoich stałych bywalców.
Gard stał za barem kiedy do karczmy zaczęli wchodzić pierwsi goście. Obdarzył ich zimnym spojrzeniem jednak nie zrazili się tym. Weszli do środka ciekawie się rozglądając. Było ich dwóch.
- Cholerne mieszczuchy. Czego chcą w mojej karczmie? – Stary Gard nie znał ich twarzy. Ale po zachowaniu i spojrzeniach jakimi obrzucali brudną podłogę, zakopcony sufit i osmolone ściany, wskazywał iż nie spodziewali się takiego widoku. Nie wypowiedział, jednak, swoich wątpliwości na głos. Rzekł tylko.
- W czym mogę pomóc szacownym panom?
- Szukamy pokoju na nocleg – usłyszał odpowiedz. Młody mężczyzna miał donośny i bardzo dźwięczny głos – Nie drogiego, ale też nie chciałbym mieć w łóżku stada pluskiew.
- W moim lokalu nie ma żadnych pluskiew, szanowny panie. Nie mogli panowie lepiej trafić – głos Garda aż drgał od wstrzymywanego śmiechu. Kto o zdrowych zmysłach szuka u niego pokoju? – pomyślał. Widać nie są nawet z tego miasta. O tym był pewien. – Na jak długo panowie zamierzają się zatrzymac?
- Na dwa dni – drugi mężczyzna był starszy. Wśród ciemnych włosów, można było doszukać się siwych nitek a jego głos był szorstki i władczy – Jeśli uda nam się załatwić nasze sprawy wcześniej wyjedziemy wcześniej.
- Mogę, szanownym panom, udostępnić mój najlepszy pokój, który akurat wczoraj został zwolniony przez szlachcica, który udał się dziś do innego miasta i wraca za tydzień – kłamstwo przeszło karczmarzowi przez usta jakby spluwał. Lata praktyki robią swoje. – To będzie kosztowało dziesięć koron, za dwie doby.
- Nie powiedziałem ze się tu zatrzymamy. Powiedział ze szukamy pokoju – starszy mężczyzna podszedł do baru i usiadł na przeciw Garda. – Na razie daj nam piwa. Jeśli będzie dobre to zostaniemy – chcąc nie chcąc Fainrod wstał od baru i poszedł na zaplecze. Opłacało mu się nawet otworzyć butelkę lepszego piwa. Dziesięć koron to dobry zarobek, a te mieszczuchy są w stanie tyle zapłacić – śmiał się w duchu Gard.
Gmerał właśnie pomiędzy pulkami w poszukiwaniu drugiej butelki piwa kiedy usłyszał za sobą cichy odgłos kroków.
- Tutaj nie wolno wchodzić, szanowny panie. Zaraz wracam z piwem – rzekł Gard nie odwracając się nawet, myśląc iż to jeden z klientów przeszedł obok baru i wchodzi do zaplecza zniecierpliwiony jego długą obecnością.
- Spokojnie staruszku. Nie poznajesz starego przyjaciela? – usłyszał tuż przy uchu cichy, melodyjny głos. Jednocześnie poczuł na szyi ostrze sztyletu. W świetle świeczki, zauważył wygrawerowany znak na ostrzu sztyletu. Wąż owijający się do o koła topora. Skąd to znam – ta myśl przebiła się do ogarniętego strachem mózgu karczmarza. Olśnienie przyszło tak nagle jak i pojawiło się to pytanie.
- Trzecia Ręka – rzekł cicho.
- Widzę, że nie zapominasz starych druhów Gard – głos napastnika ciągle był cichy, jednak pojawiły się w nim nutki rozbawienia. Ostrze sztyletu cofnęło się z gardła karczmarza – Starzejesz się.
- Za to ty ciągle zachowujesz się jak głupi młodzian – Gard odetchnął z ulgą. Odwróciwszy się zobaczył przed sobą uśmiechniętą twarz okoloną długimi jasnymi włosami. – Prawie się zesrałem. Nie wiesz, że wycofałem się z fachu? – rzekł bez złości.
- Wiem. Ale nie przychodzę po zlecenie. Przychodzę po pomoc – uśmiech zszedł z twarzy Melvina.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)